środa, 19 sierpnia 2015

Nie bądź smutny


Nie bądź smutny – myślę, siedząc naprzeciw ciebie. 

Nie odpowiadasz, nie ma powodu byś to robił. Nie słyszysz głosów w mojej głowie. Prawdopodobnie nie słyszysz wiele więcej, niż nieustająca gonitwa twoich własnych myśli. Oddychasz jakby nieco ciężej w porównaniu do wczoraj. Jakby ciążący ci na sercu kamień wzbierał na masie...

Piję kawę, która nieomal staje mi w gardle. Nie potrafię się zachować w towarzystwie smutnych osób. Czuję się obarczona ich problemami bardziej niż własnymi, ich smutek wsącza się w moją skórę, wdziera do krwiobiegu, płynie w żyłach trafiając prosto do serca. 

Cerę masz niezdrowo bladą, bledszą niż zwykle. Na dolnej wardze szrama; pewnie w nocy zbyt mocno ją zgryzłeś z bólu i druzgocącego uczucia w klatce piersiowej. Nie patrzę się na twoje dłonie, chociaż mam wrażenie, że zobaczyłabym obgryzione paznokcie i ich drżenie. 

Kończysz się. W wieku dzwudziestu lat. Tak mówisz. 


(Co za absurd. Pierdolenie gówniarza, który myśli, że przeżył już wszystko, w rzeczywistości nie przeżył jeszcze nic.)


Piszesz coś na biurowej, żółtej karteczce. Co chwilę zerkasz, czy patrzę, a ja to robię. Dla przekory zasłaniasz ją raz co raz, odsłaniasz, nie widzę co piszesz. Odczytuję pojedyncze słowa, nie łączę ich w całość. Nie dlatego, że nie potrafię – nie chcę. Ponieważ nie wiem, czy tego ode mnie oczekujesz. 

– Co tam piszesz? – pytam lekko.

– List pożegnalny. 

Od wczoraj mówisz o samobójstwie. Postawiłeś na głodówkę, czyli tak naprawdę wcale nie planujesz zakończyć życia. Zeszłego wieczoru pół żartem, pół serio podsunęłam ci o niebo lepsze propozycje. 

Potnij się, ale pamiętaj, żeby nie ciąć w poprzek. Przetnij żyłę wzdłuż, krew będzie lepiej płynąć. 

Albo przebij tętnicę szyjną. Rozbij kubek i wbij ostrą krawędź na sztorc. Śmierć murowana. 

No i masz jeszcze Port. Most nie jest wysoki, woda pewnie też za głęboka nie jest. Ale jeśli ukradniesz kotwicę ze statku i wskoczysz do wody, utoniesz. Woda zaleje ci płuca i umrzesz w pięknych męczarniach. 

(Nie wskoczę za tobą, jak mówiłam. Dorzucę ci kamień.)

A na końcu zorientujesz się, że jednak chciałeś żyć. 

(Skacz, czemu się powstrzymujesz? Skoro tak cierpisz, to idź, kurwa, i skacz. Ciągle to powtarzasz, więc nie pierdol, tylko to zrób. Tchórzysz? No jasne. Tchórze boją się życia w cierpieniu, ale nadal to robią. Właśnie taki jesteś. Potrafisz tylko gadać, mówić, pierdolić, gadać, i gadać i zatruwać innym dzień. Silna osoba nie daje po sobie poznać bólu. Silna osoba nakłada maskę, w oczy wsącza sztuczny blask i idzie przed siebie.

Nie jesteś silny, skoro złamała cię jakaś głupia laska.)


– Nie mam dla kogo żyć – powiedziałeś, kiedy wieczorem szliśmy do Centrum. 

(Och, czyli znowu się zaczyna. Nienawidzę ludzi gadających takie brednie.)

– Masz siostrzyczkę. 

Z początku dla Małej chciałeś wrócić do domu. Martwiłeś się o nią, rozumiałam to. Po dwóch dniach miałeś nowy problem, bo Ona cię dojebała. I co, tak po prostu zapomniałeś o siostrze? Wiem, że nie, bo wcześniej, w ciągu dnia, zadzwoniłes do niej przy mnie – jest naprawdę urocza. W tamtej chwili jednak zdawałeś się być zdziwiony wspomnieniem o niej. Jakbyś nagle powrócił do świata żywych, do rzeczywistości, po miesiącach egzystowania w innym wymiarze. 

Małymi kroczkami dochodzisz na skraj wytrzymałości. 

– Już się z tego nie podniosę – twierdzisz. 

Kłamiesz. Z dołków nie podnosi się tylko słaba osoba, a ty jesteś silny. Musisz tylko w to uwierzyć. 

Musisz tylko dojść na skraj, skoczyć i opaść na samo dno. Wtedy się odbijesz. Tak robi człowiek, który nie potrafi pływać, a się topi. Opada na dno i się od niego odbija; mocno, w górę, i zaczyna machać rękoma i nogami, i w końcu wydostaje się na powierzchnię, bo chęć przetrwania uczy go pływać. 

Ale dopiero po tym, kiedy osiądziesz na dnie. Nie wcześniej. Ponieważ w innym wypadku ta szamotanina nie będzie miała sensu i naprawdę utoniesz. 


(Też byłam raz na skraju i skoczyłam. 

„...cały czas powtarzałam tylko „kurwa kurwa kurwa”. Napisałam Milenie, że idę na spacer i wyszłam z domu. Szłam w konkretne miejsce, do wieży – betonowej wieży w sąsiedniej miejscowości na polu, elektrownia. Jakieś dwa kilometry, pokonałam je bardzo szybko, płacząc i słuchając Linkin Park na full. Gdy byłam już prawie na polu, w słuchawkach poleciało „Bleed it out”. Jak zwykle utożsamiłam się z tekstem. Chujowe sytuacje mają to do siebie, że muzyka wtedy tylko wzmaga emocje. Czułam sie tak cholernie wkurwiona, zawiodłam się na sobie i wiedziałam, że inni też sie na mnie zawiedli. 

Szłam, zalana łzami, zaciskając szczękę i ciągle powtarzając magiczne i kojące słówko „KURWA”.

Wieża znajduje się na niewielkim wzniesieniu, pod lasem, prowadzi do niej wąska ścieżka, która rośnie wraz z wzniesieniem. Jakieś 500 metrów. Zawsze bałam się tam chodzić sama, ale dziś chciałam po prostu pójść gdzieś, gdzie będę mogła wydrzeć się na całe gardło. Więc szłam wzdłuż ścieżki, coraz głośniej śpiewając słowa piosenki. Potem zastąpiło ją „Numb”, a ja zaczęłam się drzeć, bo słowa piosenki znałam na pamięć i zaśpiewałabym ją nawet, gdyby ktoś obudził mnie w środku nocy. 

„All I want to do is be more like me, and be less like you. [...] I tried to be what you want me to be.”. 

W trakcie tej piosenki krzyknęłam upragnione „kurwaaaa!” na całe gardło i w końcu się uspokoiłam. Przyklęknęłam, bo odkąd weszłam na ścieżkę biegłam, potykając się o nieodgarnięty śnieg. Dyszałam, gardło mnie bolało, jeszcze chwilę płakałam, ale czułam się o niebo lepiej. 

Zawróciłam i włączyłam jeszcze raz dwie ostatnie piosenki. W połowie drogi powrotnej zawróciłam znowu na wieżę. Bałam się tam dojść, bo miałam schizy, że jakieś leśne zwierzątko mnie tam napadnie, głupi strach. Wtedy znowu zaczęłam śpiewać i postanowiłam zacząć zmiany, podjęłam decyzję, żeby jeszcze zawalczyć, a nie odpuścić.”

Odbiłam się od dna.)


To był wiersz, na tej biurowej karteczce. Opublikowałeś go na Facebooku po kilku godzinach, właściwie nie rozumiem po co. Chcesz zwrócić Jej uwagę? Wyślij to esemesem. Skoro ma cię w dupie, nie oczekuj, że weźmiesz Ją na litość. 

Nie znam Jej, ale mam wrażenie, że jest bardziej dumna, niż mógłbyś podejrzewać. Będzie szła w zaparte. Powiedziałeś Jej, że potrzebujesz przerwy, więc ci ją dała. Teraz masz pretensje? Niesłusznie, nieuczciwie. Na Jej miejscu zrobiłabym to samo. 

Zraniłeś Ją, więc teraz Ona rani ciebie. 

Kobiety tak działają. Kobiety są mściwe. 


Wpadam do ciebie na chwilę przed obiadem. Robię to niechętnie, ale menadżer kazał. Gdy patrzę na twoje zrezygnowanie, na to, jak poddajesz się niczym mięczak... Zaczyna wzrastać we mnie złość. Jestem wściekła, bo nienawidzę ludzi, którzy nadmiernie się nad sobą użalają i rozsiewają ferment wszędzie dokoła. Którzy się poddają.

– Zostanę poetą. „Ciężko żyć, prościej umierać.” Będę pisać wiersze albo piosenki.

– Żeby pisać piosenki, musisz mieć jeszcze gitarę. – Celowo milczę na temat wiersza.

– Muzykę napisze ktoś inny, ja będę pisał tylko teksty.

Milczymy. Wypatruję Basi i Stefana, żeby móc iść na ten głupi obiad.

A ty znów gadasz o tej pieprzonej śmierci. 

– Idę się powiesić, znajdź mi jakiś sznur. 

– Cały czas tak gadasz, a nic nie robisz. 

– Chcesz żebym to zrobił?

Patrzysz mi w oczy, a ja się uśmiecham. Nie potrafię zapanować nad ustami, z początku nie rozumiem dlaczego. Teraz wiem – to mnie śmieszy. Cała ta twoja żałosna boleść mnie kurewsko śmieszy. To, jak nie potrafisz sobie poradzić z głupim zawodem miłosnym.

Chociaż, podobno, to nie był związek, ale przyjaźń też nie. 

(To, kurwa, co? Familiada? Pornol z Red Tube? Nawet nie potrafisz określić, przez co płaczesz.)

– Przesadzasz i za dużo o tym myślisz.

– Znajdź mi nóż albo pistolet. Strzelę sobie w łeb.

(Mam dość słuchania tych męczeńskich jęków. Mam już, kurwa, dość.)

Później mówisz, żebyśmy się przeszli po campingu. Idę za tobą, chociaż Aga dzwoni, żebym przyszła na obiad. Po drodze mijamy Bachę i Stefcia, mówię do nich, że zaraz wrócimy.

Mimo wszystko jest mi ciebie żal i nie potrafię odmówić, więc snuję się tuż obok i dalej słucham. Chciałabym zdjąć z ciebie cały cieżar i smutek, ale nie jestem pewna, czy w ogóle byś tego sobie życzył. Trochę wydaje mi się, że lubisz tonąć w beznadziei. Lubisz, kiedy ktoś się tobą interesuje. To dlatego wstawiłeś ten wiersz, żeby wszyscy wiedzieli, jak cierpisz...

(Bez sensu. Jaką znalazłeś w tym rolę dla mnie? Powiernika? Uważaj, bo zacznę cię unikać.)

– Wszystko mnie boli. Plecy, ręce, głowa.

– To siedzi w głowie, w psychice, od złego samopoczucia źle się czujesz.

– Umieram. Umieram od środka. Czuję, jak się niszczę.

– Jak czernieje ci krew.

– Tak, jak czernieje mi krew.

Po obiedzie nie wracam do ciebie, idę do siebie, bo od słuchania więdną mi uszy, a humor się pierdoli.


(A tak w ogóle, to jestem wkurwiona.

Bo zrobiłeś mi nadzieję i płaczesz za inną.)


Wieczorem znowu mamy iść na miasto. Kiedy wchodzę do twojej recepcji, masz już dobry humor. Właśnie czytasz Baśce to, co napisałeś Jej w esemesie. Z początku nie chcesz czytać go przy mnie, ale w końcu to robisz. Brzmi trochę jak wiersz. Brzmi ckliwie.

– Romantyk normalnie! – mówię, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy.

(Ucisk w klatce piersiowej jest okropny.)

– To samo chciałam powiedzieć – wtrąca Bacha.

(Napisałeś, że ją kochasz.)

Później wyganiasz Basię i idziesz się umyć. Jak zwykle żartujesz, żebym umyła ci plecki... Jak zwykle żartuję, że to zrobię, w rzeczywistości tylko siadam na kanapie i czekam.

Po dziesięciu minutach wychodzisz, pachnący, w spodniach i bez koszulki. Staram się nie patrzeć poniżej twojej twarzy, bo skręca mnie w żołądku. Staram się skupić na niebieskich oczach.

Czasem mam wrażenie, że robisz to wszystko specjalnie. Że doskonale wiesz, jak na mnie działasz i wykorzystujesz to, żeby się pocieszyć. Kiedy idziemy obok siebie, często trącasz moją rękę, ale tylko trącasz. Kiedy siedzimy przy małym okrągłym stole, przysuwasz krzesło bliżej, tylko po to, żeby mnie w jakiś sposób dotknąć. Szukasz bliskości, której ci nie bronię, ponieważ sama jej szukam, potrzebuję...

A potem mówisz znów o Niej.


(Nie wierzę, że nie widzisz moich uczuć. Nie uwierzę.)


Nasz ostatni tydzień jest dziwny.

Odpuściłam sobie ciebie, z zimną krwią zamordowałam wszystkie romantyczne uczucia. Zaakceptowałam status dobrej kumpeli z roboty, z którą można się powygłupiać. Jest mi z tym dobrze, ale ty...

Rozstrajasz mnie każdym dotykiem.

Lubisz położyć rękę na moim nagim udzie, przesunąć ją w górę, zatrzymać na kolanie.

(Patrzysz mi wtedy w oczy i czekasz na reakcję. Udaję, że w żaden sposób mnie to nie rusza.)

Lubisz uszczypnąć mnie znienacka w bok i przytulić mocno do siebie.

(„Jezu! Nienawidzę, kiedy to robisz.”

Śmiejesz się do mnie w odpowiedzi.)

Lubisz pogłaskać moje włosy, od tak, żeby mnie wkurzyć.

(„Co ty mnie dzisiaj tak głaszczesz?”

„Nie mogę?”

Możesz. Ty wszystko możesz.)

Lubisz usiąść mi na kolanach i cieszyć się z tego jak głupek. A twój kościsty tyłek wbija mi się w nogi i czuję to dziwne uczucie w podbrzuszu.

(„Ałaaa, dobra, zejdź już, twoja dupa mnie boli.”)

Jak idiotka zaczynam myśleć, że może coś jeszcze się wydarzy...


Robimy pożegnalnego grilla. Pijemy czystą wódkę z Basią i synem Szefa. Kieliszek za kieliszkiem, pierwszy, drugi, trzeci... Przed czwartym stwierdzamy, że potrzebujemy zagrychy.

– Chodź, przejdziemy się do sklepu – proponujesz z szerokim uśmiechem.

– Siedźcie, wyślę swoich łebków i podskoczą – wtrąca Michał.

Ty jednak odmawiasz i ciągniesz mnie ze sobą. Oczywiście idę, bo czemu nie? Po drodze obgadujemy Szefa, śmiejemy się z pracy, kilka razy przyciągasz mnie do siebie, raz tak mocno, że nieomal myślę, że mnie w siebie wgnieciesz.

Sklep znajduje się obok jednego z hoteli Szefa. Za płotem, na schodach siedzą kierownik hotelu – Pan Zbyszek oraz nowy ratownik Emil. Piją piwo, zaczynamy z nimi rozmawiać. Jesteś już nieźle wstawiony, więc gadasz jakieś głupoty; zanim zaczęliśmy pić zaznaczyłeś, że masz słabą głowę, zupełnie jak ja.

Zanim wchodzimy do sklepu, Zbychu mówi coś niewyraźnie. Brzmi jak „Czemu nie trzymacie się za ręce?”.

– Nie chcemy się z tym obnosić – odpowiadasz i odchodzisz.

Dopiero po chwili łapię sens słów i szybko im przeczę. Potem biegnę za tobą. Nie po raz pierwszy ktoś insynuuje, że łączy nas coś więcej. Mam wrażenie, że każdy, kto nas zna, uważa nas co najmniej za namiętnych kochanków.

W mojej wyobraźni też tak często bywa.

– Ta ostatnia niedziela, dzisiaj się rozstaniemy – nucę pod nosem w sklepie, gdy czekamy w kolejce.

– Ale nie stracimy przecież kontaktu – sparowujesz.

Nie spodziewałam się jakiejkolwiek reakcji, a już na pewno nie takiej. Piosenkę traktowałam jako niewinny żarcik, mózg podsunął mi ją automatycznie, ponieważ pasowała do sytuacji.

Twoje słowa mnie zaskakują, bo po wyjeździe chciałam szybko wymazać cię z pamięci.

– No pewnie, że nie – odpowiadam i się śmieję. W gruncie rzeczy cieszę się, że to powiedziałeś. Po raz kolejny podsycasz moją głupią nadzieję.


Gdy w dniu wyjazdu przychodzę się pożegnać, nie możemy znaleźć tematu. Siedzimy w okropnej ciszy i napiętym wyczekiwaniu. Znów zdajesz się być smutnym.

– Dominik mówił, że pocałuje cię na pożegnanie – rzuca żartobliwie Stefan, kiedy zbieram się do odejścia.

– Taaa? – Śmieję się i zerkam za siebie. Siedzisz za ladą recepcji, akurat przyszli jacyś klienci, ale słyszysz naszą rozmowę. Uśmiechasz się szeroko i po chwili, już wolny, podchodzisz do nas.

– Ogoliłbyś się chociaż, bo ją pokłujesz – ciągnie dalej Stefan.

– Ona lubi facetów z zarostem. Co nie, kobieto?

Zbywam to śmiechem. W końcu to tylko żarty, jak zwykle tylko żarty.

(Kobieto. Zwracałeś się do mnie w ten sposób tak często, że jeszcze przez długi czas to jedno słowo będzie mi się kojarzyło wyłącznie z tobą.)

Żegnam się ze Stefanem i Basią, na końcu podchodzę do ciebie. Przytulasz mnie mocno i długo, dajesz ukrytego buziaka w policzek.

– Odezwij się, jeśli będziesz kiedyś w Trójmieście, bo ja do Wałbrzycha raczej nie trafię.

– Na pewno będę i się odezwę – zapewniasz.

Nie bądź smutny – myślę, patrząc na ciebie po raz ostatni.

– Żegnaj campingu! – krzyczę odchodząc i słyszę jak się śmiejesz.

Ani razu nie odwracam się za siebie.

Idę do swojego ośrodka po walizki i na przystanek.

Odjeżdżając autobusem czuję ciężar na żołądku i przygnębienie, a nie radość z powrotu do domu.



Posłowie: Większość tekstu napisałam będąc jeszcze na wyjeździe na pracy wakacyjnej. Dopisałam 2 i pół strony, żeby rozpisać się do startu z innymi blogami. Tekst z zakładki „osobiste”, macie okazję mnie trochę poznać, chociaż o swoich przeżyciach ciężej mi pisać, niż o fikcji.

Będą tu się pojawiać różne teksty. Może fragmenty moich własnych opowiadań, może coś skleconego na szybko, pod wpływem emocji. Sama nie wiem. Ale miałam ochotę założyć tego bloga, więc jest. I postaram się, żeby cokolwiek pojawiało się tu przynajmniej raz w miesiącu. A co, taka mała motywacja do gromadzenia weny. No i będą tu tylko moje teksty. Zero fan-fick’ów. Czas z tego w końcu wyrosnąć i ogarnąć dupę na coś poważniejszego.

Dobra, nie biadolę więcej.

BUZIAKI ♥

5 komentarzy:

  1. Ta warga mnie męczy!
    I wielbię Cię jeszcze bardziej, niż wielbiłam do tej pory!
    Nie raz próbowałam podjąć się stworzenia takiego bloga, ale szybko się poddawałam. Teraz długo nie będę próbować, póki nie zrozumiem niektórych mechanizmów ludzkiego umysłu; Twój jest niepowtarzalny i właśnie sponiewierał mój.

    Ej Chusteczko, mam przeczucie.
    Będziesz kim wielkim, jestem tego pewna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz mnie, naprawdę. ._. Za każdym razem, gdy mam styczność z Twoimi tekstami - odpływam. Doskonale grasz na uczuciach, dlatego uwielbiam pochłaniać Twoje opowiadania. I choć całość ma poważny charakter, potrafisz wprowadzić odrobinę humoru (np. "Familiada? Pornol z Red Tube?" - bo nie ukrywam, zaśmiałam się przy tym fragmencie).
    Zostaję tu na dłużej. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo zaintrygował mnie ten blog! Zwłaszcza, kiedy zobaczyłam, że publikować będziesz prywatne, osobiste teksty, nie fanfic'ki.
    Ogrom emocji w tej krótkiej notce sprawił, że trudno mi się pozbierać po przeczytaniu tego. Bardzo podobało mi się stwierdzenie, że każdy musi naprawdę nisko upaść, żeby odbić się od dna. "Musisz tylko dojść na skraj i skoczyć na samo dno. Wtedy się odbijesz. Tak robi człowiek, który nie potrafi pływać, a się topi. Opada na dno i się od niego odbija; mocno, w górę, i zaczyna machać rękoma i nogami, i w końcu wydostaje się na powierzchnię, bo chęć przetrwania uczy go pływać." - chyba sobie gdzieś zapiszę ten cytat, bo trafił prosto do mojego serca. Jest cudowny.
    Uwielbiam wszystko, co wychodzi spod twojego pióra! No i na pewno będę tu wpadać, skoro obiecałaś, że wpisy pojawiać się będą przynajmniej raz w miesiącu. :p <3

    OdpowiedzUsuń
  4. O rany, to było idealne! Tyle emocji i klimat, który dosłownie wciska w fotel! Zwykłe słowa zamieniają się u Ciebie w coś magicznego, czego nie sposób opisać! Wow!

    OdpowiedzUsuń