poniedziałek, 21 września 2015

Ile kosztuje miłość?



Szosa była usłana ciszą. Nocne niebo szczelnie wypełniły ciężkie chmury, niezdarte przez łunę schowanego księżyca. Było spokojnie, ponuro, pusto. A pustka niosła się echem najgłośniej.

Na krawężniku siedziało dwóch mężczyzn. Stykali się ramionami, jednak byli sobie obcy. Przypadek sprawił, że znaleźli się w tym samym miejscu o tym samym czasie. Nie rozmawiali, jedynie obserwowali ulicę, wyczekując samochodu, który nigdy nie miał nadjechać. Byli spokojni, byli ponurzy, wypełniali pustkę.

Wtedy brunet we flanelowej koszuli spuścił wzrok, a po jego policzku zbiegła łza. Szybko ją otarł, choć ślad pozostał. Tak samo jak wyraz szczerego bólu na twarzy.

– Jesteś szczęśliwy? – spytał w końcu towarzysza. Nie spojrzał na niego, wciąż obserwował szosę.

– Nie wiem – padła odpowiedź szatyna.

Brunet pokiwał głową. Nie można było poznać, czy z aprobatą, czy irytacją.

– Kochasz ją?

– Nie wiem.

Znów przytaknął. Objął wzrokiem czarne pole i ciągnącą się hen daleko drogę.

– Więc co wiesz?

– Że miłość ma swoją cenę.

Ta odpowiedź go zdziwiła. W końcu spojrzał na towarzysza, a wyraz jego twarzy go zabolał. Ujrzał bowiem twarz cierpiętnika. 

– Jaką? – spytał niepewnie, jednak odpowiedź nie padła. Nie ustępował. – Ile kosztuje miłość?

~*~

– Ja nie lubię ranić ludzi, Ada, naprawdę nie lubię. – Westchnął ciężko, jakby chcąc pozbyć się w ten sposób poczucia winy. Mocniej ścisnął kierownicę, żeby skupić się na drodze. – Kiedy zobaczyłem w oczach Mieci smutek, naprawdę czułem się okropnie. Naprawdę nie chcę jej ranić.

– Ale teraz ranisz ją najbardziej – odparła srogo. Nie popierała i nie rozumiała decyzji swojego brata. – Dlaczego jeszcze nie spróbujecie wszystkiego naprawić? Jesteś idiotą.

– Kiedy ja jej już nie kocham... Naprawdę nie kocham. – Zamyślił się, krzywiąc w smutku. – Wiele razy o tym rozmawialiśmy, ale to nic nie dało. Na przykład rok temu, ustaliliśmy wtedy, że seks będzie co tydzień. No i był, zawsze po jakimś durnym programie telewizyjnym i po drinku lub winie. Zwykły małżeński seks, z obowiązku, a nie z jej potrzeby. To było... Czułem się jak seksualny frustrat, rozumiesz? Brzydziłem się sobą…

– Brzydziłeś? – wtrąciła, nie rozumiejąc. Spojrzała na niego, a gdy to zrobiła, pożałowała swojego czynu. To zabolało – widok jego umęczonej depresją twarzy.

– Wszyscy myślicie o niej. Że jest biedna, bo zostawiam ją z dzieckiem. Tak nagle – prychnął. – Tyle że to nie jest wcale takie nagle. Nasz związek od dawna nie miał sensu. Szkoda, że w tym wszystkim nikt nie myśli o mnie. Uważasz, że mi jest łatwo? Jak pokazuję kupcom dom na sprzedaż? Dom, który sam zbudowałem? Ja wiem, że już nigdy dla nikogo nie wybuduję domu. Po prostu wiem – pokręcił głową, by odgonić łzy – że już nigdy nie będę szczęśliwy.

– Przestań pieprzyć – warknęła, ściskając pas. – Znajdziesz sobie kogoś i będziesz szczęśliwszy niż kiedykolwiek.

– Znajdę? A po co? Zakocham się, przez kilka lat będzie super, a potem znowu to samo. Nie będę szczęśliwy…

– Taka jest kolej rzeczy. Związek zawsze w końcu popada w rutynę. Przychodzą problemy, to z kasą, to choroba, to jeszcze coś innego. Ale takie jest życie, Daniel, i trzeba przez to przejść. A razem jest łatwiej.

Milczał dłuższą chwilę. Wglądało na to, że walczył ze sobą, czy nadal kontynuować rozmowę – i w końcu się poddał. Ada to zauważyła. Nie chciała go gnębić, ale wiedziała, że tylko rozmowa mu pomoże.

– Widzę, że to przeżywasz – podjęła. – Widzę, że nie jesteś tym samym ty, którego pamiętam sprzed wyjazdu do Kanady. Jesteś ponury, milczący i nieobecny.

– Bo ja już nie potrafię się cieszyć. Zapijam rzeczywistość, stałem się alkoholikiem. Nie piję już, żeby się napić, ale żeby się upić. Dwa razy w tygodniu się totalnie uchlewam, bo nie chcę myśleć. Palę… Ja wiem, że pierwsze, co będę musiał zrobić po rozwodzie, to przestać pić i palić. Ja to wiem…

Zjechał na pobocze. Drżące ręce zaciskał nerwowo na kierownicy, próbując zapanować nad emocjami, które z każdą kolejną chwilą coraz bardziej go przytłaczały. Ułożył głowę na oparciu fotela, wbijając wzrok gdzieś daleko w szosę, a mięśnie twarzy napinały mu się boleśnie. Nie trzeba było być psychologiem, żeby widzieć, jak bardzo się zadręczał.

Ada odwróciła wzrok. Nie mogła znieść widoku brata na skraju swojego jestestwa. Brat? Nie, siedząc obok niego nie czuła się z nim spokrewniona. Wydawał jej się obcym facetem, który przez czysty przypadek znalazł się tuż obok, jakby siedziała w publicznym autobusie, a nie prywatnym samochodzie. To nie był człowiek, którego znała od dziecka, a jedynie jego cień i to w tym ponurym znaczeniu tego słowa; jego ciemną stroną.

Daniel ponownie odpalił silnik. Odjechał, a przez resztę drogi towarzyszyła im już tylko cisza. Dopiero kiedy Ada wyszła z pojazdu, jeszcze przy otwartych drzwiach rzuciła do brata:

– A ja wiem, że wyjdziesz na prostą.

Wraz z trzaskiem drzwi Daniel na powrót pozostał sam ze swoimi myślami. W dalszym cięgu jednak nie był szczęśliwy.


Po wejściu do domu Ada wcale nie odetchnęła z ulgą. Za drzwiami, w salonie, czekała na nią kolejna porcja problemów. Na fotelu w osamotnieniu siedziała mama. Telewizor grał jak zwykle, pozostawiony na przypadkowym kanale – wiedziała, że kobieta tak naprawdę nie oglądała lecącego programu, chociaż usilnie starała się, żeby każdy tak myślał. Tak naprawdę wiele rozmyślała i, niestety, dużo przy tym płakała. W tej chwili jej policzki również były wilgotne od łez. 

– Mamuś – zaczęła, jednak szybko się zacięła nie wiedząc co powiedzieć. Postawiła na prostotę, spytała: – Chcesz kawy? Będę robić w zaparzaczu. 

I szybko skierowała swoje kroki do kuchni.

– Piłam już, ale możesz zrobić trochę więcej, na dolewkę – odpowiedziała zapłakanym głosem. Widać, że starała się go zatuszować, ale… nie wyszło. 

Ada zalała czajnik wodą i odstawiła go na grzałkę. Z szafki powyżej wyciągnęła zaparzacz, do którego wsypała dwie czubate miarki kawy, oraz kubek z napisem nescafe. Czekając na zagrzanie się wody, prosiła w duchu, aby mama nie zaczęła drażliwego tematu. Nie miała ochoty znowu słuchać o ludzkim smutku…


Woda się ugotowała i Ada wróciła z kawą i delicjami do salonu. Mama w tym czasie, zauważyła, zdążyła wytrzeć chusteczką policzki, oczy i nos. 

– Ojciec był dzisiaj po swoje rzeczy – powiedziała niespodziewanie mama. – Po trzydziestu latach małżeństwa, wiesz, co miał mi do powiedzenia na pożegnanie? „Dziękuję”. Podziękował mi, tak po prostu. Nie przeprosił za to, że zdradzał mnie z jakimiś babami przez Internet. Nie przeprosił za to, że chodził z Krawczyńskim na dziwki. On po prostu podziękował. – Jej oczy się zaszkliły a głos lekko załamał. Zdołała się jednak opanować na tyle, żeby dodać coś jeszcze: – A wiesz, co ja mu odpowiedziałam? Że nie chcę od niego żadnych podziękowań. I żeby spieprzał mi z oczu, tak mu powiedziałam. 

– Mamuś – wymówiła cicho Ada. Chciała jakoś pomóc, ale w gruncie rzeczy, nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów. Nic nie wydawało się właściwe do wypowiedzenia w takiej sytuacji. 

– Trzydzieści lat małżeństwa i tak mi się odpłaca…

W ciszy dopiły kawę. Mimo wszystko, patrzenie na matczyne łzy było okropnym przeżyciem.


To nie był jednak koniec zmartwień Ady. Kiedy wspięła się po schodach na górę i znalazła się w swoim pokoju, z westchnieniem opadła na łóżko. Sięgnęła po komórkę; już wcześniej słyszała, że otrzymała esemesa, ale nie chciała zawracać sobie tym głowy. Podejrzewała, od kogo mógł być. I wcale się nie przeliczyła. 

Od: Piotrek
Wpadniesz na wino?

Miała już dość tych ciągłych, niemal psychodelicznych wiadomości. Jej Jeszcze-Obecny-Mąż wysyłał je średnio dwa razy dziennie, zawsze zachęcając w niewinny i uroczy sposób do spędzenia wspólnie czasu z ich synkiem. 

Nie mógł przyjąć do wiadomości, że byli w trakcie rozwodu.

Nacisnęła numer telefonu męża by rozpocząć wybieranie. Robiła to z niechęcią, jednak wiedziała, że musi. Zdążyła wziąć jeszcze ostatni głęboki oddech, zanim Piotrek odebrał połączenie. 

– No czeeeść, kochanie – usłyszała zbyt miły głos mężczyzny. – Przyjdziesz do nas? 

– Nie. Daj mi Kamila do telefonu, albo powiedz mu, że ma przyjść do domu – odparła sucho.

Co za (nie)szczęście, że mieszkali na sąsiednich ulicach. 

– No przyjdź, pobawimy się we trójkę. Kamilek się ucieszy. 

– Nie. Dopiero wróciłam do domu i jestem zmęczona. Daj mi Kamila do telefonu. 

– Nie. Przyjdziesz, to z nim porozmawiasz.

– Słucham? – spytała z oburzeniem. Od tego wszystkiego zaczęła boleć ją już głowa, dlatego przyłożyła dwa palce u nasady nosa. – Chcę porozmawiać ze swoim dzieckiem, daj mi go natychmiast do telefonu. 

– Nie.

– W takim razie masz go przyprowadzić w ciągu piętnastu minut do domu. 

– Nie, nie będziesz mi rozkazywać, ty suko. Kamilek zostaje u mnie na noc. 

– Piotrek – mówiła głosem, którego używa się przy rozmowie z małym dzieckiem – Kamil u ciebie nie zostaje, ponieważ jutro idzie do szkoły, rozumiesz to? A ja z nim muszę odrobić lekcje, dlatego natychmiast masz go tutaj przyprowadzić. Dobrze? 

– Kamil nigdzie nie idzie, nie zabierzesz mi dziecka, wiedźmo!

I rozłączył się, jak to miał często w zwyczaju.

Ada, siedząc teraz na łóżku, nie mogła uwierzyć, że potrafiła stworzyć związek z takim prymitywem. Ona, Pani Doktor Chemii, złote dziecko rodziny, piękna i mądra. Ale to przecież nie jej wina, że pokochała wariata. 

Wstała i podeszła do oszklonej szafki. Wyciągnęła z niej tabletki ziołowe na uspokojenie oraz witaminę B. Bez tego zestawu nie potrafiła osiągnąć spokoju i tego typowego w dzisiejszych czasach – wyprania uczuciowego. 

Nie była szczęśliwa, zdecydowanie. Chociaż próbowała wszystkim wmówić, że jest inaczej. 

~*~

– Ile kosztuje miłość? – dociekał, nie usłyszawszy odpowiedzi. 

Szatyn wstał, a chrzęst piasku pod jego stopami rozniósł się po okolicy. Zaczął chodzić w kółko, co rusz przeczesując hebanowe włosy dłonią i jakby bojąc się udzielić odpowiedzi. 

– Szczęście – wyznał w końcu, stając naprzeciw towarzysza. Nie zamierzał tego robić, ale spojrzał brunetowi w oczy, narażając swoją godność. W oczach bowiem miał łzy, których nikt nie powinien ujrzeć.

– Nie rozumiem – odparł drugi mężczyzna. Więcej nie przytakiwał, tylko kręcił głową. – Przecież miłość daje nam szczęście.

Szatyn uśmiechnął się uśmiechem gorzkim, uśmiechem człowieka złamanego przez los.

– Na początku tak – szepnął przez zaciśnięte gardło. Szybko jednak zapanował nad głosem. – Wtedy wydaje się człowiekowi, że miłość nic nie kosztuje. Że wręcz przeciwnie – wzbogaca nas. Ale potem miłość odchodzi. Zbiera swoje plony i ucieka. Wtedy człowiek płaci jej najcięższą walutą: szczęściem.

Brunet zrozumiał i nie powiedział już nic więcej. Jedynie zapłakał nad skradzionym szczęściem.





Posłowie: Tekst ten zaczęłam pisać już dawno, będzie już jakiś rok z hakiem na pewno, o ile nie dalej. Ale jako że idzie jesień i smutny nastrój zaczyna mi się udzielać… to postanowiłam dokończyć ten tekst. I ponieważ obiecałam, że teksty tutaj będą się pojawiać raz w miesiącu. Właściwie dopisałam jedynie dwie środkowe sceny. 50/50 fikcja/życie.


Dobranoc ♥

1 komentarz:

  1. Cudowne, melancholijne, idealne na jesień i taką pogodę ♥
    Oczywiście zaraziłaś mnie tym smutnym nastrojem, a emocje pokroiły mnie na kawałki. ._.
    Amen.

    OdpowiedzUsuń