piątek, 13 listopada 2015

God is a GIRL


Całkiem niedawno w mojej miejscowości postawiono nową remizę strażacką. Wielkie wydarzenie, impreza na całą wieś, na otwarciu pojawili się liczni goście. Ksiądz poświęcił budynek wodą święconą, mieszkańcy poświęcili wódką, piwskiem, grochówą i kiełbasą z pobliskiej masarni. Nowiutki samochód strażacki zaparkowano przy głównej ulicy na wystawkę, żeby każdy przejeżdżający mógł nacieszyć oczy i pomyśleć: „Czym chata bogata!”. Istna wiejska sielanka, którą oczywiście przegapiłam. 

Do wczoraj omijałam Królewską Remizę szerokim łukiem, podziwiając ją z bezpiecznego dystansu kilku metrów podczas czekania na przystanku autobusowym na wiecznie spóźniający się PKS lub w drodze do sklepu. 

I wtedy stało się TO – dostałam SMS od przyjaciółki.

D. napisała:
„Hej, hej. Idziesz dziś na fitness?
O 19 w remizie.”

Pierwsze co pomyślałam? „No chyba nie!” Zaczęłam się śmiać i z niedowierzaniem kręcić głową. Z dwóch powodów:

1) ponieważ D. pomyślała, że mogłabym chcieć tam iść;

2) bo sam pomysł fitnessu w remizie strażackiej wydał mi się totalnie głupi i bez sensu – no halo! Jak to w ogóle brzmiało!

Potem się zastanowiłam. Akurat tego dnia odpuściłam sobie trening w studenckiej sekcji koszykówki, miałam jeszcze trochę nauki, ale ogólnie rzecz biorąc – do dziewiętnastej powinnam się wyrobić. A nic przecież nie poprawia humoru lepiej od pokracznie ćwiczących Gospodyń Wiejskich. Szyderca mode: on.

Podjęłam decyzję: pójdę!

Oczekując taksańskiej masakry piłą mechaniczną na cellulicie… 

Ubrałam się jak na normalny fitness w normalnej siłowni, tak pro forma, ponieważ w rzeczywistości nie zamierzałam się nawet spocić. Legginsy, sportowy top i podkoszulek, dresowa tunika i moje najlepsze buty do biegania. Okej, może szłam tam dla zabawy, ale jednocześnie wiedziałam, że D. i Z. biorą to na poważnie, dlatego nie chciałam ich z góry zniechęcać swoim pół-głupim nastawieniem. W odróżnieniu ode mnie, one nigdy nie były ze sportem za pan brat i w tych zajęciach pokładały nadzieję na zbudowanie tkanki mięśniowej. No i byłyśmy ciekawe, wszystkie trzy.

Sala do ćwiczeń była względnie duża, jasna, przestrzenna. Niby OK, gdyby nie te ławki, krzesła i parawany stojące pod ścianą. „Bo dzieci szkolne ćwiczą tu do przedstawienia”. Spoko, najwyżej wpadnę na coś i się połamię, srał to pies, i tak nie liczyłam tu na lepsze atrakcje.

Pani Sołtys przywitała wszystkie Gospodynie Wiejskie i nas, trzy młode dziewczyny. Przedstawiła instruktorkę – raczej drobna kobietka koło czterdziestki, figura całkiem w porządku, chociaż żelaznych, wyćwiczonych mięśni nie dostrzegłam. Po AWiF’ie, ale nie pracująca w zawodzie. Oceniłam: trochę poskaczemy, a potem się rozciągniemy, czyli jednak serio się nie spocę. 

Cóż, kiedy już przyszło co do czego...

...otrzymałam legitny horror klasy B ze sportem w roli głównej.

Czyli naprawdę porządny fitness, który wycisnął ze mnie… no dobra, może nie siódme poty, ani nawet nie szóste, ale tak trzecie/czwarte spokojnie. 

Rozgrzewka odpowiednia na pierwsze zajęcia – machanie nogami, rękoma, lekkie podskoki, step-touch, step-out. Później ćwiczenia wzmacniające poszczególne partie mięśni, kolejno: nogi, poślady, brzuch, grzbiet i na koniec znów poślady. Powtórzenia po dziesięć i piętnaście razy, czyli całkiem przyzwoicie, można poczuć lekkie pieczenie w mięśniach, jeśli ktoś jest wprawiony, dla początkujących musiała być to pierwsza porządna lekcja życia w sportowym piekiełku. W dodatku wszystko przy skocznej nucie, hicie sprzed lat – God is a girl.

Koniec końców? Podobało mi się. O losie! 

Nawet nie miałam kiedy pośmiać się z nadmiernej tkanki tłuszczowej niektórych pań (a jedna miała naprawdę solidne wałki na boczkach), a sześćdziesiąt minut minęło jak z bicza strzelił. 

Tak więc z uniżeniem składam hołd mojej małej miejscowości, którą rdzenni gdańszczanie uważają za swoisty Koniec Świata, ponieważ dała radę. Feel quite proud.



Posłowie: No dobra, jeszcze nie do końca czuję się w tego typu tekstach, ale mam zamiar się poczuć. Chcę nauczyć się pisać o rzeczach błahy w sposób ciekawy. Chcę nauczyć się z lekkością opisywać otaczająca mnie rzeczywistość. Chcę ćwiczyć swój warsztat na nieco innej płaszczyźnie niż dotychczas, bo myślę, że to pomoże mi rozwinąć się tak ogólnie. Dlatego myślę, że można się spodziewać więcej takich luźnych popierdawek

4 komentarze:

  1. Uśmiałam się, nie ma co! xDD Aż sobie wyobrażam te niektóre gospodynie wiejskie na fitnessie z wałeczkami i myślą, co przygotować na kolacje :D
    Swoją drogą, odkąd trenuję to karate to nigdy nie byłam na żadnych tego typu zajęciach, zumbie, fitnessie, czy czymś podobnym i zachęciłaś mnie, żeby kiedyś tak dla frajdy właśnie spróbować. Treningi prawdziwe to istny koszmar, ale taka mała "potańcówka" dla poprawy humoru może być całkiem przyjemna :)
    W ogóle widzę, nie dość że w pisaniu to jeszcze w robieniu szablonów robisz się coraz lepsza! Wyższa technologia, haha :D Bardzo mi się podoba :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kogoś rozbawiłam ♥ Jezu, miałam ogromne wątpliwości przed publikacją tego postu, bo miałam wrażenie, że to wcale nie jest zabawne i po prostu się skompromituję xdd
      Polecam iść na taki fitness dla zabawy, naprawdę fajnie, można się odprężyć :)

      KILKA GODZIN SIEDZIAŁAM NAD TYM DURNYM SZABLONEM!!!!! Ale w końcu ten blog jakoś wygląda, he he.

      Buziaki kochana! ♥

      Usuń
  2. Moim zdaniem fantastyczny tekst. Ani przez moment nie znudziłam się czytając o tak prozaicznej czynności wyrwanej z dnia codziennego jak pójście na fittnes. Od pierwszego zdania, aż do ostatniego trzymałaś nas w napięciu i z jakąś drobną domieszką czarnego humoru - który osobiście uwielbiam! Suma summarum cieszę się, że ci się spodobało i nie zniechęcałaś przyjaciółek! Ja też nie jestem za pan brat ze sportem, więc gdyby ktoś dodatkowo zaczął przelewać na mnie sceptycyzm to zapewne skończyłoby się na frytkach z ketchupem, podwójną solą i colą xD #bardzo leń, #lubi jeść

    WIĘCEJ TAKICH TEKSTÓW! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Śmiałam się, jak nie wiem xD teksańska masakra w remizie <3 nie no, super!

    OdpowiedzUsuń