środa, 2 grudnia 2015

Stara pasja nie rdzewieje


Przyspieszony oddech. Pot spływający po czole. Ból w płucach od zmęczenia, ale mimo tego biegniesz dalej. Znasz to? Ja tak, chociaż odrzuciłam to wszystko na dwa lata.

Październik

Był trudny, to na pewno. Pierwszy trening – stresowałam się jak nigdy. Dziewczyny z drużyny jakoś tak niechętnie na mnie patrzyły w szatni. Niby miałam dwie koleżanki z macierzystego klubu – M. i E. – ale i tak czułam się wyobcowana. „To już nie mój świat” – myślałam wtedy. Mimo tego uparłam się, żeby wytrzymać chociaż dwa treningi. Jeśli mi się nie spodoba, zrezygnuję. I tak jedyną alternatywa był W-F na uczelni, chodząc na sekcję koszykówki mogłam z tego zrezygnować. 

Trenerka przyjęła mnie przyjaźnie, resztę młodych też. Zbiłyśmy się w mniej kształtną grupkę, próbując się poznać, w końcu nie tylko ja byłam tu nowa. Stare rzucały na główne kosze, rozgrzewały się, nie zwracały na nas najmniejszej uwagi. Bo niby czemu? Połowy z nas miały nie zobaczyć na kolejnym treningu. 

Zaczęło się. Najpierw rozgrzewka: przeplatanka piłką między nogami do połowy sali, potem po szerokości krok odstawno dostawny, znów przeplatanka przed siebie, powrót stepem. Już po pierwszym okrążeniu miałam zadyszkę i czułam, że długo tak nie pociągnę. Ale czego się spodziewałam? Od dwóch lat nie biegałam, poza kilkoma wyjątkami, które mogłam wyliczyć na palcach obu dłoni. Moja kondycha leżała i kwiczała, o czym boleśnie się przekonałam po półgodzinnej rozgrzewce – serio, trenerka musiała się tak nad nami znęcać od samego początku? Myślałam, że wyjdę z siebie! Albo przynajmniej z sali…

Zostałam, bo obiecałam to sobie i M. Reszta treningu jakoś zleciała. Piłka wypadała mi z rąk, nie potrafiłam jej wyczuć, dawne przyzwyczajenie do owalnego kształtu gdzieś znikło. Kozioł osłabł – miałam wrażenie, że nawet małe dziecko zdołałoby mi wybić piłkę. No i rzut! Jeśli trafiłam chociaż raz do kosza, to mogłam uznać to za sukces.

Słowem: katastrofa! A jednak, kiedy wraz z mdłościami ze zmęczenia wychodziłam z sali, paradoksalnie czułam się fantastycznie. Cholera! Uśmiech nie schodził mi z gęby przez dobrą godzinę. Ponieważ znów czułam, że żyję…

Listopad

Pierwszy mecz.

Przychodząc na pierwszy trening, i później na kolejne, przyświęcała mi jedna myśl: dobrze się bawić i wrócić do jako-takiej formy. Nawet nie brałam pod uwagę, że uda mi się wbić do pierwszego składu, dziewczyn na treningach było zawsze około dwudziestu, zawsze się ktoś rotował. No i stare miały zagwarantowane miejsce, a na mecz powoływanych było tylko dwanaście. 

O samym meczu dowiedziałam się dzień wcześniej, około siódmej wieczorem. W sumie i tak nie miałam zamiaru iść tego dnia na trening, ponieważ nazajutrz miałam kolokwium o siódmej rano. Dopiero kiedy dostałam esemesa od trenerki, w którym wypisała nazwiska dziewczyn jutro grających… Zdębiałam. O nie, czy tam naprawdę było moje nazwisko? Nie, musiała się pomylić. Przecież nie wyrobiłam jeszcze legitymacji członkostwa do AZS, mogę bez niej grać? No okej, mogłam grać, ale przecież jestem beznadziejna, więc…

DLACZEGO JA? 

Tak naprawdę uwierzyłam w to wszystko, kiedy wzięłam do ręki drużynowy strój. Wow, czyli to się serio działo. 

Grałyśmy z AWiF’em, czyli zapowiadał się zacięty mecz. I taki był – do końca pierwszej połowy wygrywałyśmy do pięciu punktów. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam takie emocje siedząc na ławce rezerwowych i kibicując dziewczynom. Zdzierałam gardło i chłonęłam ruchy zawodniczek. No i czułam dumę, widząc jak M. rozkwitła trenując tu przez trzy lata. 

Aż tu nagle, gdzieś w połowie trzeciej kwarty…

– Maryśka, wchodzisz, zmienisz Agatę – powiedziała trenerka. 

O kurwa. Miałam wejść na boisko. O kurwa. 

Wstałam i lekko spanikowana podeszłam do stolika sędziowskiego. Skrzyżowałam ręce na znak, że chcę zmianę i czekałam. Stałam jak kołek, czekając, aż dopadnie mnie zagłada. 

Weszłam. I poczułam się kompletnie obco. 

To gdzie mam biec? Acha, bronię tą z numerem #8, o rzesz, szybka jest. No dobra, w obronie sobie jakoś radzę, ale zaraz przyjdzie atak… Atak! O nie, o nie, gdzie ja mam teraz stanąć? Dobra, to stanę z boku, żeby nie przeszkadzać. Bo jeśli dostanę piłkę, na pewno coś zjebię… 

Dostałam piłkę. I zjebałam. 

Po minucie zeszłam z boiska. Czekałam na reprymendę od trenerki, w końcu byłam przyzwyczajona do tego, że zawsze wszystko robię źle. Dawno temu, bo jeszcze w gimnazjum, kiedy trenowałam z macierzystym klubie, trenerka prawie nigdy mnie nie chwaliła, częściej wytykała błędy i krzyczała. Co tu ukrywać – nigdy nie byłam na tyle dobra, żeby wbić się do pierwszej piątki, zawsze byłam druga lub trzecia na zmianę, co nie było tragedią, ale sukcesem również nie mogłam tego nazwać. Byłam przyzwyczajona, że trenerzy mnie nie doceniają, że grzeję ławę, że tak naprawdę drużyna równie świetnie radziłaby sobie beze mnie…

– Dobrze było, Maryśka – odezwała się trenerka. – Tylko się tak nie bój i biegaj na szybki. 

Mecz przegrałyśmy trzynastoma punktami, ale ja wyszłam z niego zadowolona. Tego dnia uświadomiłam sobie, jak bardzo brakowało mi koszykówki. I jak odżyłam…

Grudzień

Na treningu w tydzień przed drugim meczem grałyśmy między sobą. Trenerka podzieliła nas na dwa zespoły: młode i stare. Nie powiem, przydzielenie mnie do starych było zdziwieniem. Miałam akurat dobry dzień, wiec nawet im nie zawadzałam na boisku. Przeciwnie – sama podejmowałam grę jeden na jednego, walczyłam na desce o piłkę i biegałam do szybkiego ataku. I naprawdę czułam się z tym wszystkim dobrze, na miejscu.

Trenerka chyba też to zauważyła. Po treningu zwołała nas do siebie, przypomniała, że za tydzień gramy mecz, tym razem lekki i przyjemny. Kolejno zwróciła się do starszych dziewczyn, czy na pewno będą na meczu; wszystkie potwierdziły. 

– Maryśka, będziesz jutro na treningu motorycznym? – spytała mnie. 

– Będę. 

– I na meczu w środę też będziesz?

– No będę – odparłam z nieznacznym uśmiechem. 

Tym razem się nie zdziwiłam, widząc swoje nazwisko na liście dziewczyn powołanych do składu.

W meczu grałam ponad dziesięć minut. Byłam z siebie dumna, ponieważ zdobyłam osiem punktów, wywalczyłam kilka zbiórek, poprowadziłam trzy kontry i pobiegłam do dwóch. Całkiem niezły wynik jak na początki – w końcu wracałam do formy. 

Co dała mi koszykówka?

Zakwasy. Okej, możecie się śmiać, ale lubię mieć zakwasy. Może dlatego, że trenując od czwartej klasy podstawówki, dorastałam, czując ból mięśni prawie nieustannie. Może dlatego, że przypominają mi czasy, kiedy byłam naprawdę szczęśliwa i otaczałam się wspaniałymi ludźmi. A może dlatego, że jestem masochistką i lubię, gdy podczas siadania na kibel pieką mnie pośladki i uda. O wstawaniu z łóżka już nie wspomnę. 

Starych kumpli. Uznacie to pewnie za przypadek, ale przypadki nie dzieją się bez przyczyny i bez odpowiednich warunków. A jednak miło spotkać przed treningiem kolegę z drużyny, którego nie widziało się pół roku, albo wrócić samochodem z kumplem, przyjeżdżającym po swoją panienkę… (No, jego to nie widziałam od gimnazjum, ale nic się nie zmienił – jak był idiotą, tak nadal jest.) Siedząc w domu nie spotkałabym żadnego z nich.

Szczęście. Jesień zawsze była dla mnie ciężkim okresem. Mini stany depresyjne, plus dwa kilogramy odłożone na zimę, ponury okres, który najchętniej bym przespała. Dzięki treningom nie mam czasu użalać się nad sobą, z treningów wychodzę zmęczona, ale szczęśliwa a kilogramy zamiast przybywać, spadają… a przynajmniej tak sobie wmawiam, bo spodnie jakby trochę bardziej luźne, ale na wagę nie mam odwagi stanąć.

Na swój sposób to trochę niesamowite. Na nowo wkręciłam się w koszykówkę i jest to jedna z najlepszych rzeczy, jakie przytrafiły mi się w 2015 roku.

5 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. ♥♥♥♥♥♥♥♥
      \ ^ - ^ /
      ♥♥♥♥♥♥♥♥

      Usuń
  2. NIE WIEM KIM JESTEŚ ANI GDZIE MIESZKASZ, ALE ZNAJDĘ CIĘ I WYŚCISKAM ZA TO OPOWIADANIE! albo przynajmiej postawię Ci jakieś dobre jedzonko xD uwielbiam koszykówkę, nie, ja ją, kurwa, kocham xD Relacji z meczu nie było wiele, ale wiem jak trudno jest sklecić w słowa jakąś w miarę przemyślaną ofensywę; w sumie podobało mi się to ogólnikowe pisanie :) mogłam dzięki temu skupić się na przeżyciach głównej bohaterki, jej radości, gdy mimo lipnej kondycji mogła dalej grać xD :) Liczę na więcej takich opowiadań, zaś za błędy w pisowni przepraszam, mój telefon jest wyjątkowo kapryśny xD Pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, jestem Chustii. Gdańsk. Darmowym dobrym jedzonkiem nie pogardzę! :3

      Od wczoraj zastanawiałam się, czy mam wyprowadzić Cię z błędy, czy jednak nie i jednak stwierdziłam, że to zrobię. Bo widzisz, warto zwrócić uwagę na etykiety pod tekstami i zastanowić się nad ich znaczeniem. Konkretnie: nad znaczeniem dwóch. Już wyjaśniam o co mi chodzi :)
      ŻYCIE - w tekstach otagowanych tą etykietą główną bohaterką jestem ja. To sytuacje z mojego życia, 90% prawdy i 10% fikcji, bo wiadomo, że nie da się wszystkiego idealnie odwzorować z rzeczywistości.
      PROZA - tu bohaterzy są fikcyjni i sytuacje również, chociaż oczywiście mogą być delikatnie inspirowane moim życiem, ale w bardzo małym procencie.

      Nie chciałam opisywać dokładnych relacji z meczów, bo osoby, które się nie znają, mogłyby się do końca nie połapać, nie o to też w tym tekście chodziło. Tak jak słusznie zauważyłaś, skupiłam się bardziej na przeżyciach głównej bohaterki, czyli na swoich własnych przeżyciach XD

      Pozdrawiam, buziaki :)

      Usuń
    2. Dzia, od dziś będę zwracała na to uwagę :)

      Usuń